Ula i Daniel z córkami – sesja rodzinna w plenerze (Żary)
Sesja rodzinna w plenerze – Ula i Daniel oraz trzy córki i parę zwierzaków. Oglądając zdjęcia swoich dzieci z poprzednich lat, zachodzę w głowę, kiedy tak szybko zleciał czas. Jak bardzo one urosły. Staram się przynajmniej raz w roku umówić się na rodzinną sesję fotograficzną. Chociaż podobno szewc bez butów chodzi, robię wszystko, żeby tak się nie działo. Tak czy siak za dużo zdjęć z moimi dziećmi nie mam. One same często uciekają przed moim obiektywem. Wiem, że kiedy umówimy się z fotografem, nagle są bardziej chętne do współpracy. Słuchają się obcej dla nich osoby.
Roześmiana mama w albumie
Kiedy ktoś pisze do mnie w sprawie sesji rodzinnej, cieszę się, bo wiem, że przede mną kolejna przygoda. Zawsze mam w głowie pewien scenariusz. Kładę nacisk na to, żeby to mama miała dużo ujęć. Wiem, że w rodzinnych albumach mama jest na ogół gościem, bo zawsze stoi po drugiej stronie obiektywu. Dlatego, gdy patrzę na zdjęcia roześmianej Uli i przytulonych do niej córek, wiem, że to będzie pamiątka na lata. Że za każdym razem, gdy dziewczyny wezmą do rąk rodzinny album, będą się uśmiechać do tych zdjęć.
Rodzinka idealna do sesji
Z tym większą radością dzielę się z Wami efektami tej sesji. Uwierzcie, że długo czasu zajęło nam umówienie się na spotkanie. Pretekstem do pierwszego były pierwsze urodziny Zosi, najmniejszej córki Uli i Daniela. Był klasyczny tort, babcie, ciocie i bardzo dużo zamieszania, jak to bywa przy rodzinnych uroczystościach. Zrobiliśmy sporo ujęć reportażowych, ale też rodzinnych na dworze. Chociaż był już luty, słońce cudnie nam świeciło. Mimo świetnych warunków, po tej króciutkiej sesji na dworze miałam ogromny niedosyt. Wiedziałam, że gdybyśmy mieli więcej czasu, to efekt końcowy byłby lepszy. Widziałam po starszych siostrach małej Zosi, że mają w sobie ogromny potencjał. Wiedziałam, że to idealna rodzinka do takiej naturalnej sesji.
Ile fotograf potrzebuje do szczęścia?
Niestety, zebranie się na kolejną sesję zajęło nam wiele tygodni. Po drodze miałam sporo zajętych terminów, choroby, katary i inne kataklizmy. Ostatecznie, w kwietniu udało nam się umówić na późne popołudnie z całą fantastyczną piątką. Mama, tata i trzy córki, do tego cała chmara zwierząt. Nie szukaliśmy jakiegoś wyjątkowego miejsca na tą sesję. Wystarczył nam kawałek trawnika w pobliżu domu. Mnie, jako fotografce, więcej do szczęścia nie trzeba. No, może jeszcze światło dobre się przyda. Tutaj go akurat nie brakowało. Kiedy zaczynaliśmy zdjęcia, słońce przykrywały małe chmurki. Efekt był niesamowity. Piękne kolory nieba, to światło i roześmiana rodzinka. Tylko tyle i aż tyle potrzeba, żeby stworzyć niezapomniane kadry.
Udana sesja, właściwy moment
Karolina, Tosia i Zosia to świetne trio, idealne do sesji w plenerze. Dziewczyny na zmianę przynosiły i odnosiły kolejne psy czy króliki, tak by któreś ze zwierząt nie zjadło innego. W życiu nie spamiętałabym imion tych zwierzaków. Jedno jest pewne, bawiliśmy się przednio. Mnie łzy lały się strumieniami, nie wiem, czy od wiatru, czasem od śmiechu. Czasem tak mam, kiedy wiem, to będzie udana sesja, nie przestaję się cieszyć. Nie liczę ilości zdjęć, po prostu czekam na właściwy moment. Tutaj ich nie brakowało. Kiedy dziewczyny tuliły się do roześmianej mamy czy taty. Kiedy zwierzaki nie chciały współpracować. To są zdjęcia, które będą długo wywoływać uśmiech, wierzę, że nie tylko mój.